Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Autentyki XLI - kibice i Pan Majster w przedszkolu

37 717  
17   35  

No to mamy już z górki. Autentyki są po czterdziestce... i co cieszy nas bardzo, nie objawiają w sobie żadnych chorób wieku dojrzałego. Wręcz przeciwnie, wciąż młode, świeże i pełne wigoru. A co ja się tam będę wspinał.. znaczy reklamował. Sami zobaczcie:

Telewizja grzmi na temat kiboli. Stanowczo protestujemy, aby wszystkich kibiców wkładac do jednego worka. Oni co prawda mają specyficzne poczucie humoru, ale jednak mają... o czym donieśli royale i lysy2:

Mecz piłkarski Legia Warszawa - Lech Poznań!
Kibice Lecha wykrzykują inwektywy pod adresem "Legionistów" - kibice Legii siedzą cicho - zadziwiająca postawa... Kibole Lecha dostają już piany na ustach, rzucają mięchem, a kibole Legii siedzą niewzruszeni - aż się wierzyć nie chce... I tak dobre kilkanaście minut...
Nagle kibice Legii, w ciszy, rozciągają ogromną białą płachtę z ogromnym napisem:

A WAS JEBALI DYRYGENCI

Na stadionie zrobiło się baaardzo cicho....


Na meczu Śląska Wrocław z kimś tam (wiem, że śląska bom z Wrocka)
W czasie meczu wśród kibiców drużyny przeciwnej gdy tylko ucichło trochę wstał jeden z kibiców, wyciągnął szalik Śląska i zaczął krzyczeć "Śląsk, Śląsk, Śląsk..." potem się zakłębiło w tym sektorze....
Od tamtej pory miejscowi boją się kibiców Sląska bo są wśród nich samobójcy…

Historyjka z cyklu jak z kolegi zrobić łosia opowiedziana bladerunnerem:

Opowiedziana po powrocie z rejsu po Zalewie Szczecińskim. Okolica niezbyt rozwinięta turystycznie, chłopaki zmęczone i głodne (no i oczywiście spragnione), więc przy okazji postoju w jakieś maluteńkiej wioseczce postanawiają zrobić zakupy. Niestety w pobliżu nie widać nic co przypominałoby sklep, jedynie na horyzoncie majaczy sylwetka jakiejś poczciwej starowinki z siatkami. Jeden ochotnik wyrwał się do niej pędem, aby zasięgnąć języka, niestety nie dogonił jej, bo jak tylko zaczął biec, cała reszta załogi zaczęła krzyczeć:

NIECH PANI UCIEKA, TO WARIAT...

Coś imprezowego... a raczej poimprezowego... zarzucona przez nomen-omen trupojada...

Kolo opowiadał taką oto historię:
Otóż po sesji (zdanej), radośnie chlał przez tydzień na umór. Ponieważ czasy były ciężkie zdarzało mu się pić również mniej markowe trunki (nalewki, bełty itp.) w związku z czym przekalibrował sobie z lekka narządy trawienne.
Po tygodniu w ramach odwyku postanowił udać się kulturalnie do knajpki na małe jasne, w gronie znajomych. Pech chciał, że zaraz po wejściu do knajpy, przycisnęło go na "dłuższe posiedzenie". Udał się do właściwego pomieszczenia, spędził tam przepisowe dla kac-kupy 30 minut, no i wraca do towarzycha. Włazi do głównej sali, gdzie w przyćmionym świetle brać studencka przyciszonymi głosami dyskutuje o polityce, sztuce...
I w tym momencie zza jego pleców dobiega wrzask babci klozetowej, echem obijając się od ścian pubu:
- PANIEEE!!! COŚ PAN, TRUPY ŻARŁ??? JA TU PRACUJĘ!!!

i opowiedzianego przez Osk’a:

W Sopocie, na Monciaku, przed kościołem. Koleżanka wracała aktualnie z imprezy i zatrzymała się na chwile przy budynku żeby odpocząć. Nagle od końca uliczki idzie sinusoidą jakiś nieźle wcięty koleś, pada na kolana przed drzwiami do kościoła, puszcza pawia... potem wznosi ręce do nieba i woła głośno:
- Boże, wybacz!
I idzie dalej...

A teraz Panie i Panowie, Ladies i Gentleman, Inne Płcie - (fanfary!!!!) Gwiazdy Wieczoru:

Pierwszą jest Pan Majster, który stanął na drodze życiowej w_irka. Kiedyś mówiło się, że kto nie był "we wojsku" nie zna życia. Ale my jesteśmy zdania, że nie zna życia ten, kto nie pracował na budowie (niezależnie od tego, czy było czy na saksach za granicą, w swoiskim PRL czy też w trzeciej RP). Więc jesli ktoś nie pracował, niech się przekona co stracił...

Dawno, dawno temu na początku wakacji, aby podreperować trochę skromny, studencki budżet, załapaliśmy się z kolegą jako pomocnicy murarza przy budowie kurnika w jednej z podlubelskich wsi. Murarzem tym był stary pijaczyna, który "upadł" już tak nisko, że utrzymywał się przy życiu zatrudniając się u prywaciarzy na takich właśnie budowach (dla wyjaśnienia - w tamtych czasach nie pracować na państwowym było już całkowitym upadkiem)
Facet był z rodzaju tych, którzy w "konwersacji" co "trzecie ku**a mówią jakieś słowo". Tutaj jako przykład mogę rzucić jego tekst do mnie - cytuję "napie***l tego sku****ństwa do tego pier***olnika iniech zapie***ala " co znaczyło po prostu "nasyp cementu i piasku do betoniarki i włącz ją" Oczywiście dla okrasy w tekst wplecione było kilka ku**w odmienionych w różnych przypadkach.
Jego "asystentem" był młody chłopak o strasznie rudych włosach też nieźle dający w rurę (wtedy właśnie po raz pierwszy w życiu widziałem jak dwóch ludzi w ciągu 10 minut (sic!) tylko pod papieroska "wychlewa" litr wódy - dwa rozlania do szklanek)
Majster określał go różnymi imionami np. Blondyn, Czarny jak lis, Żółty itp.
Pewnego razu wysłał go do sklepu po wódkę, bo akurat zbliżała się tzw. przerwa śniadaniowa. Chłopak z uśmiechem wsiadł na rower i pojechał. W tym czasie rozpętała się taka burza, że przez strugi deszczu nie było widać dalej niż na metr. Schowaliśmy się w "kanciapie" i czekamy. Po paru minutach wpada z flaszką młody, z którego w sekundę spłynęła na podłogę kałuża wody. Majster popatrzył na niego i powiedział :
- Jak ty żeś Czerwony ku***a jechał, żeś ty wcale nie zmókł ?
Spojrzeliśmy na Majstra jak na idiotę, ale on zaraz dodał:
- Ale coś się ku**a spocił, toś się spocił.

Pan Majster kupił kawał surowego boczku i przez cały ranek rozmowy ze swoim "asystentem"- Zielonym toczyły się wokół tego jaka niezła zagrycha będzie na "przerwie śniadaniowej". Pół godziny przed tą przerwą Majster wysłał młodego do sklepu po wódeczkę, a my wraz z nim coś tam kończyliśmy robić.
W pewnym momencie z "kanciapy" zaczęły wydobywać się kłęby czarnego dymu. Ktoś wrzasnął " pali się " i rzuciliśmy się na ratunek. Kolega złapał jedyną na budowie gaśnicę typu hydronetka (takie coś z wajhą do pompowania i wężykiem, wypełnione wodą) otworzyliśmy drzwi i jak leciało zaczęliśmy lać. Kiedy opadł dym, okazało się, że Majster jakiś czas temu wstawił ten swój smakowity kąsek do garnka z wodą i albo wlał za mało wody albo za mocno podkręcił gaz i w efekcie mięso i garnek złączyły się w jedną czarną bryłę.
Majster popatrzył na to smutnym wzrokiem, podrapał się w głowę i skomentował krótko :
- Ku**a jego w boczek mać.
Przywiezioną przez Czarnego flaszkę wypili ze smutnymi minami pod papieroska.


Właściciel kurnika co jakiś czas starym Żukiem dowoził na budowę różne materiały zdobywane w tamtym czasie z ogromnym trudem. Rozładunek zawsze należał do nas.
Pewnego dnia dotarliśmy na budowę jak zwykle o godzinie 7, ale wszystko, łącznie z "kanciapą" było pozamykane a na placu nie było żywej duszy. Siedliśmy na rusztowaniu i czekamy spokojnie, przecież płacone mieliśmy od dniówki. Około południa przyjechał właściciel i mówi :
- Rozładujcie to.
Założyliśmy rękawice, otwieramy burtę skrzyni a tam................Pan Majster i jego pomocnik nawaleni jak szpaki. Przenieśliśmy ich nieprzytomnych do otworzonej już "kanciapy" i rzuciliśmy ich na podłogę.
- Znalazłem sk****synów przytulonych do siebie jak gołąbki, śpiących na środku drogi Lublin - Kraśnik to dziw, że nikt ich nie rozjechał - powiedział właściciel.
- A wy macie na dzisiaj fajrant.
Ale dniówkę honorowo wypłacił.

Pewnego dnia nie pojawił się w pracy asystent Majstra.
- Gdzie ten pier****ony Zardzewiały się podziewa ? - złościł się nasz szef.
Pod koniec dnia w końcu pojawił się młody i zaczął opowiadać.
- Pochlałem wczoraj z kumplami i nie wiem jakim cudem trafiłem na dworzec PKP w Lublinie. Tam mi się urwał film i dopiero w Kolegium (to takie dzisiejsze Sądy Grodzkie - to informacja dla młodzieży) gdzie doprowadzili mnie prosto z izby wytrzeźwień dowiedziałem się, że zasnąłem na torach i gdy SOKiści próbowali mnie ściągnąć bo pociąg miał opóźnienie, wyrwałem się im i zaj***łem trzy razy ze łba w parowóz.
- No i co ci przysądzili? - zapytaliśmy
- Muszę zapłacić 500 złotych ..........za niszczenie mienia państwowego

Zgroza. Właściciel, który pewnego wieczoru przyjechał zobaczyć czy nic złego się na budowie nie dzieje złapał na gorącym uczynku młodego jak wynosił deski przeznaczone na szalunki. Oczywiście młody wyleciał w tej samej chwili a na drugi dzień rano do roboty stawił się nowy chłopak, który............ nie pił wódki!!!!!!
Majster był niepocieszony. Tyle ku**ew w ciągu jednego dnia nie słyszłem ani przedtem ani potem. Pod koniec roboty przyjechał właściciel i zagadnął Majstra o nowego.
- Panie ku**a, Czarny był złodziej ale dobrze mi się z nim pracowało a ten to ku**wa tylko wiadrami wodę pije.

Drugą gwiazdą wieczoru jest KoX, który urzekł bojowników narracją... i oczywiście pomysłowością - od przedszkolnych jego czasów.

Pamiętam - gdy przychodziło do posiłku, każdy dzieciak zajmował własne miejsce przy stole; ja siedziałem przy ścianie i miałem tylko jednego sąsiada, szczerze mówiąc sąsiadkę - moją przyszłą ofiarę - nawet już nie pamiętam, jak się dziewczę zwało, a uraz psychiczny mógł jej pozostać... Ale po kolei.

Tego konkretnego dnia na obiad na pierwsze danie była akurat zupa (jak każdego innego dnia). Ta konkretna zupa w moim konkretnym talerzu charakteryzowała się kawałem mięcha (takim całkiem konkretnym). Dzisiaj bym się cieszył, jednak wtedy byłem mały i głupi (w odróżnieniu od stanu obecnego, kiedy przynajmniej jestem duży; zawsze to jakaś pociecha) i nie lubiłem mięcha w zupie! Niestety były to w przedszkolu czasy ustroju totalitarnego i dzieci musiały zjeść wszystko, co na talerzu.

Pomysł usunięcia mięcha z talerza genialny był w swojej prostocie. Rzucenie na podłogę nie wchodziło w grę - było taaaaakie niefinezyjne, no dajcie spokój! Każdy na moim miejscu zrozumiałby, że aby pozbyć się tego mięsa wystarczy jeden precyzyjny ruch rączką. Ale czy każdy miałby odwagę to zrobić? Ja owszem - w dogodnej chwili (fachowo mówi się "godzina zero") oszczędnym ruchem wyłowiłem sedno mojego zmartwienia i (chlup!) utopiłem w kompocie koleżanki z mojej lewej, który stał jako forpoczta drugiego dania. Szybko pogrążyłem się w kontemplacji farby na ścianie po mojej prawej. Fachowa robota malarza pokojowego...

Niestety! Ofiara zauważyła podstęp i bez żadnych skrupułów zameldowała kapo, znaczy facetce nalewającej zupę:
- Plosem paniiiii!!! On mi wzucił mieeeenso do kompotu!
Gdybym wtedy znał popularne dziś słowo, powiedziałbym "kulwa", po czym zakląłbym szpetnie.

Tymczasem jednak kontynuowałem zgłębianie tajemnicy farby olejnej czując na plecach oddech zbliżającej się walkirii z chochlą.
- Gdzie? - zagrzmiał gniewny głos oprawcy.
Jakbym miał oczy z tyłu głowy - dokładnie poznałem moment w którym kucharka dokonuje inspekcji feralnego kompotu; pamiętam, że spociłem się momentalnie.Przyłapany na gorącym uczynku spodziewałem się najgorszego. Tymczasem owa miła pani od nalewania zupy, wiedziona wieloletnim doświadczeniem pracy w kuchni (poznać kucharkę po figurze) swoim śpiewnym głosem powiedziała:
- Nie marudź! To śliwka się rozgotowała.

Więcej gwiazd w tym tygodniu nie będzie. Na następne zapraszamy na tydzień. Oczywiście jeśli nie zapomnicie ich wrzucić na mięsne kawałki. :}}}}


Oglądany: 37717x | Komentarzy: 35 | Okejek: 17 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

18.04

17.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało