Adam, dla znajomych „Bodziak” od ponad trzech dekad
jest listonoszem. Takim archetypowym, co to i list dostarczy i słówko
z tobą zamieni. Gdy swoim rowerem przemierza ulice Pruszcza
Gdańskiego, ludzie schodzą mu z drogi. Psy miewają do niego trochę
mniej szacunku, bo tak jakoś się utarło, że te czworonogi mają z
listonoszami niepisana kosę… Adam Bodo, który należy do osób
bardzo rozmownych, zgodził się udzielić nam wywiadu i odsłonić
tajemnice swojego zawodu.
Dodaliśmy 23.04.24 odpowiedzi na dwa pytania z komentarzy.
https://img.joemonster.org/i/upload/2024/04/nowa-m...
Cześć
Adam! Jesteś legendą w Pruszczu Gdańskim, głównie ze względu na
twój długi staż. Powiedz mi, ile już lat jesteś listonoszem?
Od
34 lat. Moją przygodę z tym zawodem zacząłem dokładnie
pierwszego lutego 1990 roku.
W
takim razie jesteś idealną osobą, która może odpowiedzieć na
najbardziej nurtujące mnie pytanie. Czemu po raz kolejny zamiast
listu poleconego dostałem awizo?
Mogę mówić przede wszystkim za siebie, ale
oczywiście znam też życie i wiem, jak to czasem w innych urzędach
wygląda. Ja akurat mam całkiem niezłą skuteczność doręczania,
która obecnie jest na poziomie około 90%. A co z pozostałymi 10%?
Większość to osoby, których po prostu nie ma w domu. A i tak, w
takich sytuacjach zazwyczaj chwytam za telefon i dzwonię do takiego kogoś. Informuję, że w pracy jestem np. do 16:30, mam list do
doręczenia i że gdzieś na rejonie w tym czasie możemy się
spotkać. Nie mamy telefonów służbowych, ale przy obecnych
abonamentach nic nie stracę wykonując połączenie z mojego
prywatnego numeru. Uważam,
że warto dodać, że znam innych listonoszy, którzy pracują w
podobny sposób.
Czasem
zdarza się tak, że są inne powody, dla których nie mogę
dostarczyć listu. Niektórzy z moich znajomych z pracy śmieją się
ze mnie, bo potrafię napisać na awizo, że nie doręczyłem
koperty, bo odkurzacz głośno pracował i lokator nie słyszał
dzwonka, albo muzyka grała na pełny regulator akurat w momencie,
kiedy stałem przed drzwiami. Zdarzają się i takie sytuacje. Ba,
bywa i tak, że nie mogę wręczyć komuś przesyłki przez całkiem
banalne rzeczy. Na przykład przez zepsuty dzwonek. Pukam wtedy do
drzwi…
Dwa
razy?
Haha…
Oczywiście! Nie, no – pukam więcej razy. A potem ktoś wylatuje z
mieszkania i pyta, czemu pukam skoro jest dzwonek… Kończy się na
tym, że ostatecznie ktoś dostaje swój list i dowiaduje się, że
mu dzwonek nie działa.
Wróćmy
jednak do twojego pytania. Czemu akurat ty nagminnie dostajesz awizo,
nawet kiedy jesteś w domu? Powiem ci w tajemnicy: mam wrażenie, że
NIESTETY niektórym listonoszom czasem po prostu się nie chce.
Przykro mi z tego powodu, bo niekiedy i moje znajomki mówią, że
byli w mieszkaniu, a zamiast listu zastali awizo. Mimo że nie jestem
przełożonym takiego listonosza, to próbuję wtedy przeprowadzić
jakąś „wychowawczą” rozmowę…
Ale
jeszcze tu muszę dodać, że jest takie coś jak awizo powtórne –
takie awizo jest wystawiane po terminie upływu pierwszego przez
urząd i listonosz dostarcza je bezpośrednio do skrzynki. W tym
przypadku nigdy nie dzwoni, bo listu dwa razy w rejon listonosz nie
bierze. Więc i tu często klienci mają pretensje, że był w domu, a ten nie zadzwonił.
Miałem
kiedyś takiego zakumplowanego listonosza. Zawsze sobie chwilkę
pogadaliśmy, czasem nawet dostawał ode mnie jakiś drobny napiwek.
Listy zawsze dochodziły. Teraz jest gorzej, bo ostatnio złapałem
gościa, który na moich oczach pisał awizo z informacją, że nie
zastał mnie w domu.
No
właśnie. Dogadać się zawsze można, nawet jak kogoś nie ma w
domu, bo akurat pracuje. Umawiamy się
jakoś i nie ma problemu. Ja mam stały rejon, wymieniłem się
numerami telefonu z mnóstwem mieszkańców. Wystarczy tylko chcieć,
wtedy wszystko lepiej funkcjonuje. No, ale wiesz – czasem ktoś
przyjdzie do tej roboty na 2-3 miesiące i później go już nie ma,
więc po co się wysilać? Też mi się zdarzyło kilka razy, że
zgłosiłem kogoś, kto nie wykonywał należycie swoich obowiązków.
Zresztą kierownictwo również tego pilnuje.
Sporą
tam macie rotację?
Generalnie
tak… Teraz już to trochę się uspokoiło w mojej placówce, ale bywało tak, że w urzędzie pracowało ponad 30 osób,
a ja nawet nie próbowałem zapamiętywać ich imion. A jak jeszcze
był sezon jesienno-zimowy, to przychodzili. do nas młodzi/nowi na
przeszkolenie i po chwili już ich nie było. No ale na szczęście
najwytrwalsi zostają i aktualnie mają coraz większy staż i doświadczenie. I są całkiem młodzi.
Rozumiem,
że dostarczasz tylko listy i drobne przesyłki, natomiast nie latasz
z paczkami?
Tak,
aczkolwiek zdarzało mi się kiedyś, że doręczałem paczki. Teraz
zasuwam rowerem, a wtedy miałem samochód. Brałem te fuchy, aby
sobie dorobić. Poczta sobie ładnie poradziła z rozdzieleniem
paczkarzy od zwykłych listonoszy. Nadal jednak mamy kontakt i
pomagamy sobie nawzajem. Na przykład mój kolega Andrzej, który
dostarcza takie przesyłki, dzwoni i pyta o ustalenie prawidłowego
adresu czy też nie widziałem kogoś tam na rejonie, bo akurat ma
dla niego paczkę, a gościa nie ma w domu. Jest też różnica w
formie awizacji pomiędzy nami, a kurierami. Paczkarze mają płacony
jakiś procent od dostarczonej sztuki/skuteczności doręczania.
Oczywiście, podobnie jak w przypadku listonoszy – tak i tu,
czasem trafi się pracownik, któremu podejrzewam, że się nie chce
biegać z pudłami, więc zostawia awizo i leci dalej. Ja osobiście
uważam, że powinniśmy mieć służbowe telefony i w ramach naszych
obowiązków należałoby się kontaktować z klientami i ustalać
godziny odbioru. Nikt nie lubi spędzać czasu w kolejce, a w
szczególności na poczcie.
Bez
przesady! Fajnie jest. Czekając w ogonku przed dwiema starowinkami,
które przyszły odebrać emeryturę, zawsze można sobie zajrzeć na
półkę z książkami i poczytać przepisy
kulinarne...
No
tak, to prawda. Kiedyś to trochę jednak inaczej wyglądało, ale
rzeczywiście – te wszystkie książki, gazety do tego właśnie
się przydają. Żeby wytrwać w oczekiwaniu na list… który jest
na przykład upomnieniem z gazowni.
Czemu
w ogóle zostałeś listonoszem? Jak ja byłem mały to dzieciaki
marzyły o tym, aby zostać policjantami, kierowcami wyścigówek czy
kosmonautami...
Listonoszem
zostałem zupełnie przez przypadek. To czasy, czasy odległe. Tak
odległe, że gdybym marzył o byciu stróżem prawa, to musiałbym
wstąpić do Milicji Obywatelskiej. Byłem wtedy na studiach... przez
chwilę. Na AWF-ie. To był listopad, niebawem święta Bożego
Narodzenia. W tym okresie już nie ciągnęło mnie na te studia, bo
nie chciałem być nauczycielem od fikołków. I wtedy pojawił się
z pomysłem mój kolega Marcin.
„Adam, przyjmują na pocztę, na
Chopina. Złóżmy razem papiery!”.
Jak wtedy zrezygnowałbym ze
studiów, to poszedłbym do wojska. A gdzieś tam mówili, że jak
się pójdzie na pocztę, to można będzie załatwić sobie tam
odrobienie służby wojskowej. Dla ciekawości w dniu, w którym
mieliśmy się zgłosić na rozmowę o pracę Marcin się rozmyślił
i nie poszedł. A ja zostałem przyjęty.
Poszedłem
pierwszego dnia do pracy w rejon i od razu mi się spodobało. I
faktycznie - prowadził mnie chłopak, który odrabiał
wojsko. Od razu poczułem ten wiatr we włosach, tę wolność. Praca
praktycznie na miejscu, rano wsiadałem na rower, jechałem nim do
pracy, w pracy też jeździłem rowerem, do domu wracałem rowerem,
no czego chcieć więcej? Jeszcze płacili mi za to!
I
tak ci zleciały 34 lata. Nadal cieszą cię te wszystkie pozytywne
aspekty tej roboty?
Przez te lata ja nie byłem tylko i wyłącznie uwiązany z pocztą!
Mieliśmy biznes rodzinny - sklep rowerowy. Wziąłem też trzy
miesiące urlopu od listonoszowania, bo chciałem popracować w
budowlance. Zatrudniłem się też w cukrowni, ale to akurat nie
kolidowało z moim zawodem listonosza. A z pocztą to jest tak –
przychodzę do placówki i jestem pracownikiem, bo nade mną jest
naczelnik, ale potem biorę listy, wsiadam na mój prywatny rower,
wyjeżdżam na ulicę… i jestem kierownikiem swojego stanowiska, a
ludzie...
Schodzą
z drogi jak jedziesz!
Coś w tym jest! A tak na
poważnie to lubię ten kontakt z ludźmi, tę wolność, o której
wspomniałem. To jest fajne. Nie chciałbym tego zmieniać. Spotkani
ludzie, działający w przeróżnych dziedzinach: muzycy, sportowcy,
dziennikarze, lekarze, biznesmeni, prawnicy, spawacze, drogowcy,
sprzedawcy… wiele, wiele innych nie sposób wymienić, no i tu
właśnie ten kontakt bezpośredni i te rozmowy z nimi są tym, co
uwielbiam.
Nie
gram w totolotka od długiego czasu, gdyż nie
chcę trafić szóstki, bo pewnie bym musiał zmienić swoje życie. Jest mi fajnie, tak jak teraz sobie
żyję. Kroczę drogą życia, którą wybrałem świadomie i z
radością, Spełniam się po prostu.
Wspomniałeś,
że używasz w pracy własnego środka transportu. A przecież taki
rower powoli się zużywa. Opony co jakiś czas trzeba kupić,
wymienić hamulce itp. Czy dostajesz jakieś dodatki na ten cel?
Tak,
dostaję „rowerowe” to się nazywa jakoś tak „ekwiwalent za
używanie własnego pojazdu do celów służbowych” – za każdy
miesiąc. Obecnie jest to kwota ok. 140 zł -150 zł. Kwoty te we
wcześniejszych latach były znacznie mniejsze.
Jako
drugi dodatek otrzymuje tzw. regeneracyjny w okresie zimowym, czyli
od
listopada do marca i jest to 9 zł dziennie. Ten
bon otrzymują wszyscy listonosze, na pełnym etacie: mężczyźni
piesi i rowerowi.
A
kobiety?
Kobiety
to dostają cały rok. To taki bon na niektóre produkty. Od razu
uprzedzam pytania – alkoholu za to kupić nie można. Czemu my
dostajemy te dodatki tylko przez pół roku, a kobiety przez cały
czas? Były podobno jakieś badania, których wyniki mówiły, że
panie spalają więcej energii niż my… Nie wiem. Nie wnikałem.
Może faktycznie wypadałoby ten temat poruszyć na szerszym forum?
Dla mnie sprawa jest prosta - dają, to biorę. Przy tych minimalnych
pensjach, które dostajemy, to zawsze jest coś.
Widać,
że jesteś mocno związany z tą robotą. Czy praca listonosza
wpłynęła też na twoje życie osobiste?
Tak!
Dzięki tej pracy poznałem moją żonę!
Dostarczyłeś
jej przesyłkę? Jak taki doręczyciel-uwodziciel?
Nie,
nie. Jeszcze banalniej! Moją żonę przysłali z innego oddziału na
delegację do naszego urzędu na zastępstwo, bo u nas nie było
wtedy zbyt wielu pracowników. I jakoś tak wyszło. Jak to mówią,
miłość i sraczka przychodzą znienacka! Coś tam zaiskrzyło. A
potem urodziły się nam dwie wspaniałe córki... Praca na poczcie
sprawiła też, że zostałem radnym, ale to już temat na inną
rozmowę! No i byłem też piłkarzem. Razem z pocztową drużyną,
jako reprezentanci Gdańska, trzykrotnie z rzędu zdobyliśmy
mistrzostwo Polski szóstek piłkarskich! Fajna ekipa pocztowców nam
się wtedy zebrała…
Później
strzeliłem bramkę w pocztowej reprezentacji Polski, kiedy graliśmy
w eliminacjach do mistrzostw Europy! W turnieju graliśmy wtedy z
Francuzami, Norwegami i Telekomunikacją Polską. To był 1996 rok, o
ile mnie pamięć nie myli. Potem jeździłem też na spartakiady
pocztowe.
W
kulturze utrwalił się widok listonosza gonionego przez psa. Czy to
prawda, że te czworonogi mają z wami jakiś problem?
Tak,
tak, zdecydowanie. Niedawno nawet jeden z moich kolegów wyszedł mocno pokaleczony ze spotkania z jakimś burkiem. Na początku,
jak zaczynałem pracę jako listonosz, to zostałem ugryziony przez
psy z siedem razy! Teraz, dzięki doświadczeniu, które zdobyłem,
już mnie tak często nie żrą. Odpukuję w niemalowane! Choć
zdarzają się ataki, to wiem, że kiedy idę z rowerem, to nawet
duży pies nie zbliży się do mnie. Nawet jeśli się będzie
awanturował, to dostanie z tylnego koła i wtedy już bohatera nie
ma! Trzeba czasem walczyć by się bronić, prawda?
Z
drugiej strony kiedyś była taka amstaffka, niestety już nie żyje,
która uwielbiała mnie. Ja również ją lubiłem - to była taka
wzajemna sympatia. Nie mam nic przeciwko zwierzętom, nie
przeszkadzają mi psy. Są jednak i takie zwierzaki, które atakują
płoty. Czasami myślę, że to nie wina samego czworonoga, ale
gospodarza. Jeden incydent zapadł mi w pamięć. Pies, który
wybiegł na ulicę za panią, która do mnie wyszła ze swojej
posesji. Pogoda była deszczowa, a psiak skakał wokół mnie, jak
szalony. Babka nie była w stanie go opanować. Ubrudził ją
niemiłosiernie, do tego podarł rajstopy. Szkoda mi było i jej i
jego.
Bardziej
emocjonująca sytuacja spotkała mnie całkiem niedawno w jednej z
pobliskich miejscowości. Byłem tam, jako zastępstwo za jedną
dziewczynę, która opowiadała mi o pewnym uciążliwym problemie.
Państwo mają kilka psów, które wychodzą poza posesję i atakują
ludzi. Nawet mając rower ciężko jest je odstraszyć. Skończyło
się na tym, że musiałem wezwać Straż Gminną, bo nie dało się
tam dostać. Słyszałem, że psy tak żywiołowo na nas reagują, bo
pachniemy im innymi zwierzakami, które spotykamy na drodze. Czy to
prawda? Nie mam pojęcia.
Co
się dzieje z tymi wszystkimi „zagubionymi” listami i paczkami,
które z jakiegoś powodu nie zostały dostarczone do adresata, a
nadawca też nie pofatygował się na pocztę, aby odebrać zwrot?
Jeśli
list zostaje nadany i nikt go nie odbierze, to musi odleżeć na
poczcie przez wymagane 14 dni. Następnie jest zwracany do nadawcy. W
sytuacji gdy nadawcy nie ma w domu, zostaje mu wystawione awizo i oczekuje na odbiór 14 dni. Jeśli przesyłka nadal nie
zostaje odebrana, to trafia do Urzędu Przesyłek Niedoręczalnych w
Koluszkach.
W
zasadzie to pytanie, które chcę teraz zadać, powinienem skierować
do twoich kolegów, ale pewnie niejedną już „kurierską”
historię słyszałeś, więc zapytam: Jakie najdziwniejsze rzeczy
ludzie potrafią wysłać?
Ja
nigdy nie wiem, co doręczam. To wynika z mojego zobowiązania
zawodowego. Wiem tylko, skąd przesyłka pochodzi. Nawet nie
mogę być obecny przy otwieraniu listów - to jeszcze stara szkoła pocztowa. Tyle, jeśli chodzi o sprawy formalne.
Tymczasem, o tym, co ludzie sobie wysyłają pocztą można by całą
powieść napisać!
Całkiem
niedawno mieliśmy ciekawą przygodę. Mój kolega zadzwonił do mnie
z pewnym niezwykłym problemem. -
„Adam, potrzebuję twojej pomocy.
Nadawca miał wysłać mi paczkę ekspresową, ale coś poszło nie
tak. Okazało się, że zamiast paczki, przyszedł do mnie… list.
Zwykły, papierowy list. A w środku? Pająk!”
Wiedziałem kto ten
adres obsługuje i postanowiłem pomóc: Skontaktowałem się z koleżanką, nie zdradzając jednak, co
dokładnie znajduje się w liście. Powiedziałem jej, że mój
kumpel pilnie potrzebuję tej przesyłki i poprosiłem, aby dała mi
cynk, gdzie się znajduje. Obiecałem, że kolega przyjedzie i go
zabierze. I tak się stało. Kolega odebrał list, w którym był...
ptasznik. Może i niekoniecznie zabójczy, ale na pewno był to dość
niecodzienny gość w świecie przesyłek pocztowych. Nie byłem przy tym, jak
kolega odebrał list od tej koleżanki, ale z tego co mówił
– przyjęła informację o jego zawartości wyjątkowo dzielnie!
Kiedyś
jednak znałeś treść niektórych przesyłek. Przecież przed
nadejściem ery e-maili, smsów i komunikatorów internetowych,
istniały jeszcze telegramy!
Tak,
zajmowałem się roznoszeniem telegramów. To była inna epoka, kiedy
telefaksy i listy miały swoje miejsce w codziennym życiu.
Roznosiłem je krótko, ale to wystarczyło, by poznać ich treść.
Nigdy
nie zapomnę tych chwil, kiedy niosłem ze sobą wiadomości o
czyjejś śmierci. Telegramy były jak cienie, które przesuwały się
w moich rękach. Wiedziałem, co jest w środku. Kobieta otwierająca
drzwi, spojrzenie na mnie, a potem cisza... Czasami to była radość,
bo wiadomość była informacją o narodzinach, lub życzenia dla
solenizanta czy ślubie, a czasami właśnie … smutek.
Najtrudniejsze
były te, które niosły wieść o odejściu. Byłem posłańcem
śmierci. Nie mogłem sobie wtedy z tym poradzić. Dzisiaj, po tylu
latach, wspominam to jako najtrudniejszy okres w moim doręczaniu.
Mam
kolegę, który mieszka ulicę obok mnie. Czy gdybym wysłał mu list
w pobliskim punkcie pocztowym, to dostarczysz go bezpośrednio do
niego, czy też może przesyłka będzie musiała przejść jakąś
dłuższą drogę?
Nie
ma znaczenia skąd nadasz list. Procedura zawsze wygląda tak samo. O
odpowiedniej godzinie do urzędu podjeżdża samochód, zabiera
skrzynki z przesyłkami i wiezie je do sortowni. Dopiero następnego
dnia rano list kierowany jest do odpowiedniego rejonu. Przychodzę
potem do pracy i mam już gotową skrzynkę z przesyłkami
przydzielonymi dla mojego rewiru. Czasem jednak zdarza się i tak, że
pani na poczcie zobaczy, że adres listu mieści się w naszej
strefie i od razu przekłada go do odpowiedniej przegródki bez potrzeby
kierowania go do sortowni.
Podczas,
gdy placówki pocztowe ewoluują w stronę mini-marketów
spożywczo-księgarniano-dewocjonalnianych, to mam wrażenie, że
żywot listonosza niewiele się zmienił przez ostatnie dekady.
To,
co się na pewno rozwinęło, to przede wszystkim sortownie.
Zainwestowano olbrzymie pieniądze w urządzenia sortujące te
wszystkie przesyłki. Zmieniło się też dużo w samych punktach
pocztowych. Kiedyś przy okienku było liczydło i kasa, teraz są
terminale i komputery. Natomiast co się zmieniło u nas-listonoszy?
Ano dostaliśmy tablety! Trzy dekady temu, brałem do mojej torby
listy, wsiadałem na rower i jechałem do adresatów zbierając ich
podpisy na tak zwanej karcie doręczeń. Teraz robię dokładnie tak
samo, ale podpisy składane są na tablecie. Ach, no i nie mamy już worków! Przesyłki dostarczane są do placówek w
skrzynkach. Dawniej sami musieliśmy te wszystkie listy rano
posortować, obecnie we wspomnianych skrzynkach mamy już je
posegregowane według danych rejonów.
A
jeśli chodzi o próby usprawnienia naszej pracy, to pewne kroki były
poczynione. Miały wejść do użytku rowery elektryczne. Dostałem
nawet możliwość przetestowania jeden z takich pojazdów. Po trzech
dniach oddałem go zaklinając się, że więcej na nim jeździć nie
będę. Rowery miały kauczukowe koła. Po krótkim kursie na
nierównej nawierzchni ręce bolały mnie, jak po dobrym treningu w
siłowni. Pojazdy nie miały żadnej amortyzacji, a drżenie z
kierownicy, szczególnie podczas jazdy po wyboistej drodze,
przechodziło z nadgarstków na ramiona, a z ramion na kręgosłup.
Tak więc próba unowocześnienia naszej roboty owszem miała
miejsce, ale trudno uznać ją za sukces…
1) Ile listonosz może dorobić roznosząc emerytury? Teraz już pewnie zdecydowana większość idzie ludziom na konto, ale np. mój ojciec nie ma konta w banku i zawsze piętnastego listonosz dostaje kilka zł z końcówki świadczenia.Informacyjnie dane z ZUS: około 80 % świadczeń rentowo-emerytalnych idzie na konto, poczta doręcza resztę. Zdecydowanie nie jest to już taka skala jak 15, 20 lat temu... wówczas z każdego przekazu zostawało na „dobre piwo” i to było coś. Stanowczo dementuję popularną informacje, że dzisiaj można dorobić drugą pensję. Zresztą, są rejony doręczeń, gdzie tych przekazów jest dosłownie kilka. Samo życie też pokazuje, ilu jest chętnych do pracy na stanowisku listonosza.
2) Ile masz adresów w rejonie? Ile poleconych dziennie?Dla nas listonoszy do oczywiste, ale ludzie nie zauważają, jak różnią się rejony doręczeń. Rejon z blokami będzie miał więcej punktów doręczeń, a ten z domkami jednorodzinnymi mniej, za to więcej kilometrów do przejścia czy przejechania. Specyfika rejonu listonosza wiejskiego (samochodowego) jest również inna. Mój rejon ma około 800 punktów doręczeń i obsługuje same domki jednorodzinne. Jednak często robię też tzw. "rozbiórki", kiedy dodatkowo dostaję do obsłużenia połowę sąsiedniego rejonu, za kolegę/koleżankę, która ma wolne i tam obsługuję bloki.
Na poczcie jest dział, który zajmuje się „badaniem wielkości rejonu” i wylicza listnoszowi „obciążenie rejonu”, tak aby każdy pracownik oscylował w okolicy 100% obciążenia rejonu. Ostatnie kilka, kilkanaście lat to częste zmiany, związane głównie z rozwojem poszczególnych osiedli, miast i gmin, a wraz z tym przybywających lub też czasami znikających punktów doręczeń.
Różnorodność rejonu przekłada się na ilości przesyłek - wystarczy, że w danym rejonie jest jakaś firma, instytucja czy kancelaria, to automatycznie wolumen listów się zwiększa. W moim rejonie mam wolumeny od kilkudziesięciu do maksymalne 200 listów poleconych, i to też w zależności od dnia tygodnia.
Jaka,
według ciebie, będzie przyszłość listonosza Poczty Polskiej?
Chciałbym
żeby ten zawód nadal istniał, ale czy faktycznie tak będzie? Czas
pokaże. Być może zastąpią nas drony. Szkoda by było, bo wtedy
zaniknie ten międzyludzki kontakt. Będę wówczas musiał zająć
się czymś innym. Z drugiej strony – kiedy pojawił się Internet,
to też cały świat mówił, że instytucja poczty lada moment
zniknie, a w 2023 roku zostanie nadany ostatni list papierowy. Jak widać - mimo
to nadal działamy, rozwijamy się… i wrzucamy ci do skrzynki list
lub awizo! Kto wie? Może za parę lat dostaniemy nawet telefony
służbowe, aby pomagały nam w kontakcie z klientami jako standard
obsługi. Tak czy siak – poczta jest całym moim życiem i na nic
innego bym tego zawodu nie chciał zmieniać.
Chciałbym
życzyć nowemu Zarządowi Poczty, który został niedawno wybrany,
aby udało im się uratować Pocztę, a dopiero potem niech pomyślą o
hulajnogach czy rowerach elektrycznych.
Życzymy
Ci zatem dalszego czerpania frajdy z tej pracy oraz tego, abyś na
swojej drodze spotykał zawsze życzliwych ludzi i sympatyczne
czworonogi!
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą