Jakoż, iż moja wyobraźnia mocno pracująca jest, a i że od dawna się bujałem z takim pomysłem, zebrawszy się w końcu do wykonania tego zadania poniższe wypociny wypacam ... [Temat będzie aktualizowany] [To są naprawdę sny, żadnej literackiej ściemy]

Śniło mi się, że ... Zostałem umieszczony na środku wielkiej areny, gdzie moim przeciwnikiem był gladiator (bodyguard, faszysta, bojownik o wolność mrówek). Po 24 godzinach zażartej walki, ów bojownik nagle skamieniał i w cokole za nim pojawiło się przejście. Wejwszy do niego uzyskałem cenne skarby w postaci planów czy innych notatek. Powróciwszy do swojej bazy, po krótkiej rozmowie z dwójką przełożonych, wykrzykneli (musimy zmienić plany !) i wybiegli z pokoju. Tutaj następuje pauza (nie pamiętam dlaczego) ...
Akcja wraca w momencie gdy idę drogą i towarzyszy mi mała dziewczyna która okazuje się być moją córką (nie wiem skąd to wiem). Po krótkim marszu zauważamy dwójke ludzi idącą w tym samym kierunku. Akcja-Reakcja, więc zaczynamy biec do nich krzycząc jakieś dziwne pierdoły. Zbliżywszy się na odległość, po której można rozpoznać rysy twarzy (tak wiem, że szli tyłem do nas), stwierdziłem, że to dwójka moich przełożnych, która wcześniej wybiegła z "bazy". Gdy zbliżaliśmy się do nich, mając nadzieje na jakieś nowe informacje, nagle podjechał autobus (taki podmiejski), do którego owa dwójka wsiadła (oczywiście na nas nie zaczekał). Po krótkiej chwili zdziwienia, zorientowawszy się, że (dziwnie szybko) nadciąga noc.
Szybkie rozpoznanie w terenie dało info, że w zasięgu naszej ewakuacji znajduje się wieża obronna. Udawszy się w tym kierunku (okazała się być nadzwyczaj blisko), towarzyszyły nam dziwne dźwięki, których moja mała towarzyszka się bała. Gdy osiągneliśmy cel, przed wieżą czekała już czarodziejka (?), która ponaglała nas byśmy szybko weszli do środka (co uczyniliśmy). Gdy dotarliśmy na sam szczyt, zamknęła za nami stalową bramę. Widok rozciągający się z góry był niesamowity, a najciekawszym widokiem były lwy i tygrysy krążące dookoła wieży w bliższej lub dalszej odległości. Po jakimś czasie, przy bramie pojawił się człowiek-jeleń (ciało mężczyzny, głowa i rogi jelenia (swoją drogą feministki odnajdą wiele dobrego materiału do hejtowania w tym tworze)), który okazał się być złym czarnoksiężnikiem. Wierzgał i prychał przy bramie grożąc nam oraz próbując dosięgnąć mnie swoimi rogami. Czarodziejka oznajmiła mi, że nie może go pokonać, ale potrafi transformować różne rzeczy w inne rzeczy i żebym spróbował umieścić jakąś moją rzecz na nim. Usiadłem więc na cypelku zawiesiłem luźno nogi, które owy czarnoksiężnik zażarcie próbował ugryźć (jakiś instynkt chyba). Po krótkiej chwili zdołałem tak zgrać nasze ruchy (a raczej coś w wzór konwulsji), że zdołał złapać mojego buta i ściągnąć mi go z nóg, bez większych obrażeń po mojej stronie, co natychmiast wykorzystała moja kompanka, zamieniając buta w sporych rozmiarów dzide. Mózg oraz inne twory z czaszki jelenia (człowieka (?)), skończyły na ścianie, a jego ciało długo odbijało się echem na schodach owej wieży. Na tym sen się skończył ...