Nigdy nie spodziewałam się, że przyjdzie mi pisać w takim miejscu, ale poziom mojego wkurwu od jakiegoś czasu przekracza wszelkie możliwe granice. Stąd potrzeba podzielenia się wrażeniami. Będzie długo, może nudno, ale nie daje mi to spokoju, więc się żalę.
Jestem studentką i postanowiłam sobie trochę dorobić (zaczyna się dobrze), a że po pierwszym roku moich studiów praca w zawodzie jest raczej niemożliwa (PRAWO oO), a na miasto, w którym studiuję nie mogłam już patrzeć, postanowiłam wrócić do rodzinnej mieściny. Miasto jak miasto, ale robi się europejskie, czyt. kilka lat temu otworzono w nim galerię handlową. Poszłam, zostawiłam życiorysy i po jakimś czasie dostałam pracę (WOW). Jak to z każdego w dwa dni szkolenia można zrobić specjalistę do spraw obsługi klienta na stanowisku z e-papierosami nie będę opowiadać. Od czasu, kiedy tu pracuję zdążyłam już jednak podzielić klientów na kilka kategorii, oto one:
NUMER JEDEN: ,,Bo wie Pani, mi to mąż robi"
Dzień pierwszy to i opiszę pierwsze. Przychodzi do mnie babeczka w średnim wieku wraz z mamusią i zaczyna się od uprzejmego ,,Nie działa". Na moje pytanie co nie działa patrzą sobie dłuższą chwilę w oczy po czym dochodzą do wspólnego wniosku, że (uwaga, uwaga) nie działa. Jeszcze na spokojnie proszę o pokazanie urządzenia celem sprawdzenia jego stanu. Pani papierosa wyjmuje, choć niechętnie, bo przecież nie działa. Po krótkich oględzinach i stwierdzeniu, że wszystko jest okej, podejmuję ostatnią, rozpaczliwą próbę. Wywiązuje się taki oto dialog:
-Rozumiem, że dym nie leci, tak?
-Nie leci, a powinien to nowy papieros jest.
-A próbowała Pani może wymienić grzałkę?
-Ale to nowy papieros jest! Jakie wymienić? (pauza, krótka szeptana wymiana zdań między Paniami) To może niech mi Pani sprzeda tą grzałkę, zobaczymy, może będzie działać.
Nabijam na kasę, wydaję towar i szczęśliwa siadam z ulgą, że dało się to jakoś rozwiązać, gdy nagle Pani odzywa się jeszcze:
-Niech mi Pani wymieni tą grzałkę.
Kto wie jak takie urządzenie wygląda i działa to pewnie już się domyśla w czym problem, ale dla tych, którzy nie wiedzą ciąg dalszy rozmowy:
-Ale Pani tu ma liquid nalany, musiałabym go wylać osuszyć do wszystko (dookoła mnie szklane gabloty)
-To proszę wylewać.
Grr...w moich obowiązkach się to nie mieści, ale postanawiam być miła. Wyciągam odrobinę papieru, wykonuję opisane wyżej czynności, próbuję odkręcić starą grzałkę i ANI DRGNIE CHOLERA. Zdziwiona patrzę na Panią, sprawdzam model. No powinno działać, a że nie działa postanawiam wyjątkowo przyjąć na gwarancję. Proszę o paragon i całą resztę i okazuje się, że ten NOWIUTKI PAPIEROS ma już DWA MIESIĄCE. Dwa miesiące używania grzałki, którą wymienia się co dwa-cztery tygodnie. NO CO MIAŁA ZROBIĆ, WZIĘŁA SIĘ I SIĘ ZAPIEKŁA, NORMALNE. Więc hajda, moi mili, tłumaczę Pani, że to ewidentnie jej wina, że nie wymienię bo źle użytkowane, bo sprzedawca wydając towar ostrzega, bo instrukcja w pudełku, a tam CZARNO NA BIAŁYM dwa tygodnie, ale Pani jest klientem, a jak wiadomo klient nasz Pan. Żąda numeru do kierownika, który po 10 minutach solidnego opieprzu każe mi wymienić część DLA ŚWIĘTEGO SPOKOJU.
Pani, która kazała sobie zresztą jeszcze na koniec do nowej części wlać liquid, żegna się ze mną radosna jak skowronek o poranku, mówiąc: (i tu cytat) ,,A bo wie Pani, mi to zawsze mąż robi, a teraz jest w delegacji".
I nie był to wcale odosobniony przypadek. Panie, które przychodzą z awanturą, bo im wycieka płyn (trzymają papierosa do góry nogami), bateria nie działa (kto by pomyślał, że do ładowania sprzedajemy ładowarki, a nie małe akumulatory), albo NO PO PROSTU PĘKNĄŁ, WZIĄŁ UPADŁ I PĘKNĄŁ (znów cytat). A na koniec radosne, a bo mi to mąż coś tam, coś tam. No krew na miejscu zalewa.
NUMER DWA: MANIACY
Papierosy zamawiają w internecie i to nigdy w zestawie. Osobno bateria, osobno góra. Wszystko metalik. Polerują dwa razy dziennie, a następnie przychodzą do mnie po zamienne części do ... (tu wstaw nazwę jakiejkolwiek firmy, która brzmi niecodziennie). Znają wszystkie nowinki, wiedzą co powinnam tu mieć, a co nie. Wiedzą co z czym, po co, do czego. A na nasze EWIDENTNE BRAKI NA MAGAZYNIE reagują krótkim ,,Stracicie klienta, zamówię w necie". Wracają ZAWSZE.
NUMER TRZY: TYP ZAPOMINALSKI
Biedny...zawsze zapomina zabrać dowodu osobistego z samochodu, a smutnym zbiegiem okoliczności wygląda na jakieś szesnaście lat i mimo, że ma już te dwadzieścia zawsze go pytają. Co gorsza, ma tak słabą pamięć, że gdy już pójdzie po ten dowód zapomina wrócić. Ich mi szkoda najbardziej. Ach, i te smutne oczy gdy mów:
-No da Pani...
Chociaż zdarzają się osobniki hmm...mądrzejsze? Sprytniejsze? Moi faworyci to trzej chłopy, którzy wokół mojego stanowiska krążyli przez dobrą godzinę, po czym przysłali jednego, który wyglądał na najstarszego, a reszta schowała się za niedalekim filarem. Po odmowie sprzedania, bo przecież nie mają dowodów, niezmordowani przysłali kolegę...ze stanowiska obok (powołując się zresztą na to, że zna kuzyna kolegi jednego z nich ). Co więcej wyposażyli go w kartkę z pełną listą zakupów. Chłopcy w wieku 16 lat zostawili u mnie ponad 300 złotych. Ciekawe co na to babcia, od której pieniądze te najprawdopodobniej pochodzą
NUMER CZTERY: Osiemnaście od kilku tygodni.
Jeden z moich ulubionych. Przychodzi, najczęściej w otoczeniu grupki kolegów i koleżanek, i ni mniej ni więcej rzuca dowód na ladę, a tam ognistymi literami jak byk stoi: DATA URODZENIA: 12.06.1997. Osiemnaście ma? Ma. Ani be, ani me, ani ,, dzień dobry", ani nawet ,,pocałuj mnie w dupę". Tylko ,,Ten z wystawy.". A szesnastolatki wokół leją w majty z wrażenia. Sytuacji takich miałam bez liku, na moich oczach też taki numerant konsultował się z widocznie młodszym kolegą ,,to jakiego chcesz?". Ale na pytanie o dowód wciska mi, że przecież on kupuje i to dla niego! Bezczelność osiągnęła swoje wyżyny kiedy jeden z nich na moich oczach brał od kolegi pieniądze, a mi wciskał, że kolega nosi jego portfel. Trzeci tydzień z rzędu szukam w kodeksach i ustawach jakiejkolwiek wzmianki na temat możliwości wylegitymowania ich wszystkich. Bo odmówić co prawda mogę, ale kończy się to zazwyczaj telefonem do szefa, który najwyraźniej nie widzi w takich sytuacjach nic złego.
NUMER PIĘĆ: NOCNY MAREK
No może nie taki znowu nocny, ale cały dzień biedak nie miał czasu wybrać się na zakupy, więc wpada do mnie o godzinie 20:45. Nie mówię tu o ludziach, którzy ewidentnie przychodzą po pracy, załatwiają co mają załatwić i do widzenia. Mówię o osobach, które w poważaniu mają, że galeria, a wraz z nią i ja, pracuje do godziny 21 i dokładnie kwadrans przed zamknięciem spacerowym krokiem wchodzą głównie, żeby pooglądać, bo może akurat reklamy na Polsacie, a on ma blisko. Ten klient to postrach wszystkich tutaj pracujących. Jemu naprawdę nigdy się nie spieszy, a fakt, że Ty potem będziesz musiał zostać godzinę dłużej, żeby zrobić całe rozliczenie i zamknąć dzień, obchodzi ich tyle, co zeszłoroczny śnieg. Może nie byłoby to takie frustrujące gdyby nie fakt, że pracuję tu dziennie dwanaście godzin. Dwanaście długich godzin. Dość czasu, żeby przyjść i obejrzeć cały posiadany przeze mnie towar kilka razy. Chociaż lepsi są Ci, którzy po obejrzeniu towaru, wybierają się do samochodu po pieniądze i NIGDY NIE WRACAJĄ. A ja tu siedzę jak ogłupiała zastanawiając się ,, Zamykać czy czekać, bo może jaśniepan się pojawi?"
Właściwie jest tego więcej, ale i tak się rozpisałam. Oczekuję komentarzy, w których ktoś mi wyrzuci, że narzekam bez sensu, że się czepiam i parę innych takich. Nie, nie jest to moja pierwsza praca. Nie, nie jestem zła, że w ogóle muszę pracować. Nie, to nie jest tak, że przeszkadza mi to wszystko, bo muszę tam siedzieć i bla bla bla i co tam jeszcze. Nie miałabym za to nic przeciwko, żeby takiej pracy spróbował każdy w jakimś momencie swojego życia. Byłoby mi o wiele łatwiej gdyby każdy z tych typów musiał kiedyś zmierzyć się z samym sobą. OT CO!
Jestem studentką i postanowiłam sobie trochę dorobić (zaczyna się dobrze), a że po pierwszym roku moich studiów praca w zawodzie jest raczej niemożliwa (PRAWO oO), a na miasto, w którym studiuję nie mogłam już patrzeć, postanowiłam wrócić do rodzinnej mieściny. Miasto jak miasto, ale robi się europejskie, czyt. kilka lat temu otworzono w nim galerię handlową. Poszłam, zostawiłam życiorysy i po jakimś czasie dostałam pracę (WOW). Jak to z każdego w dwa dni szkolenia można zrobić specjalistę do spraw obsługi klienta na stanowisku z e-papierosami nie będę opowiadać. Od czasu, kiedy tu pracuję zdążyłam już jednak podzielić klientów na kilka kategorii, oto one:
NUMER JEDEN: ,,Bo wie Pani, mi to mąż robi"
Dzień pierwszy to i opiszę pierwsze. Przychodzi do mnie babeczka w średnim wieku wraz z mamusią i zaczyna się od uprzejmego ,,Nie działa". Na moje pytanie co nie działa patrzą sobie dłuższą chwilę w oczy po czym dochodzą do wspólnego wniosku, że (uwaga, uwaga) nie działa. Jeszcze na spokojnie proszę o pokazanie urządzenia celem sprawdzenia jego stanu. Pani papierosa wyjmuje, choć niechętnie, bo przecież nie działa. Po krótkich oględzinach i stwierdzeniu, że wszystko jest okej, podejmuję ostatnią, rozpaczliwą próbę. Wywiązuje się taki oto dialog:
-Rozumiem, że dym nie leci, tak?
-Nie leci, a powinien to nowy papieros jest.
-A próbowała Pani może wymienić grzałkę?
-Ale to nowy papieros jest! Jakie wymienić? (pauza, krótka szeptana wymiana zdań między Paniami) To może niech mi Pani sprzeda tą grzałkę, zobaczymy, może będzie działać.
Nabijam na kasę, wydaję towar i szczęśliwa siadam z ulgą, że dało się to jakoś rozwiązać, gdy nagle Pani odzywa się jeszcze:
-Niech mi Pani wymieni tą grzałkę.
Kto wie jak takie urządzenie wygląda i działa to pewnie już się domyśla w czym problem, ale dla tych, którzy nie wiedzą ciąg dalszy rozmowy:
-Ale Pani tu ma liquid nalany, musiałabym go wylać osuszyć do wszystko (dookoła mnie szklane gabloty)
-To proszę wylewać.
Grr...w moich obowiązkach się to nie mieści, ale postanawiam być miła. Wyciągam odrobinę papieru, wykonuję opisane wyżej czynności, próbuję odkręcić starą grzałkę i ANI DRGNIE CHOLERA. Zdziwiona patrzę na Panią, sprawdzam model. No powinno działać, a że nie działa postanawiam wyjątkowo przyjąć na gwarancję. Proszę o paragon i całą resztę i okazuje się, że ten NOWIUTKI PAPIEROS ma już DWA MIESIĄCE. Dwa miesiące używania grzałki, którą wymienia się co dwa-cztery tygodnie. NO CO MIAŁA ZROBIĆ, WZIĘŁA SIĘ I SIĘ ZAPIEKŁA, NORMALNE. Więc hajda, moi mili, tłumaczę Pani, że to ewidentnie jej wina, że nie wymienię bo źle użytkowane, bo sprzedawca wydając towar ostrzega, bo instrukcja w pudełku, a tam CZARNO NA BIAŁYM dwa tygodnie, ale Pani jest klientem, a jak wiadomo klient nasz Pan. Żąda numeru do kierownika, który po 10 minutach solidnego opieprzu każe mi wymienić część DLA ŚWIĘTEGO SPOKOJU.
Pani, która kazała sobie zresztą jeszcze na koniec do nowej części wlać liquid, żegna się ze mną radosna jak skowronek o poranku, mówiąc: (i tu cytat) ,,A bo wie Pani, mi to zawsze mąż robi, a teraz jest w delegacji".
I nie był to wcale odosobniony przypadek. Panie, które przychodzą z awanturą, bo im wycieka płyn (trzymają papierosa do góry nogami), bateria nie działa (kto by pomyślał, że do ładowania sprzedajemy ładowarki, a nie małe akumulatory), albo NO PO PROSTU PĘKNĄŁ, WZIĄŁ UPADŁ I PĘKNĄŁ (znów cytat). A na koniec radosne, a bo mi to mąż coś tam, coś tam. No krew na miejscu zalewa.
NUMER DWA: MANIACY
Papierosy zamawiają w internecie i to nigdy w zestawie. Osobno bateria, osobno góra. Wszystko metalik. Polerują dwa razy dziennie, a następnie przychodzą do mnie po zamienne części do ... (tu wstaw nazwę jakiejkolwiek firmy, która brzmi niecodziennie). Znają wszystkie nowinki, wiedzą co powinnam tu mieć, a co nie. Wiedzą co z czym, po co, do czego. A na nasze EWIDENTNE BRAKI NA MAGAZYNIE reagują krótkim ,,Stracicie klienta, zamówię w necie". Wracają ZAWSZE.
NUMER TRZY: TYP ZAPOMINALSKI
Biedny...zawsze zapomina zabrać dowodu osobistego z samochodu, a smutnym zbiegiem okoliczności wygląda na jakieś szesnaście lat i mimo, że ma już te dwadzieścia zawsze go pytają. Co gorsza, ma tak słabą pamięć, że gdy już pójdzie po ten dowód zapomina wrócić. Ich mi szkoda najbardziej. Ach, i te smutne oczy gdy mów:
-No da Pani...
Chociaż zdarzają się osobniki hmm...mądrzejsze? Sprytniejsze? Moi faworyci to trzej chłopy, którzy wokół mojego stanowiska krążyli przez dobrą godzinę, po czym przysłali jednego, który wyglądał na najstarszego, a reszta schowała się za niedalekim filarem. Po odmowie sprzedania, bo przecież nie mają dowodów, niezmordowani przysłali kolegę...ze stanowiska obok (powołując się zresztą na to, że zna kuzyna kolegi jednego z nich ). Co więcej wyposażyli go w kartkę z pełną listą zakupów. Chłopcy w wieku 16 lat zostawili u mnie ponad 300 złotych. Ciekawe co na to babcia, od której pieniądze te najprawdopodobniej pochodzą
NUMER CZTERY: Osiemnaście od kilku tygodni.
Jeden z moich ulubionych. Przychodzi, najczęściej w otoczeniu grupki kolegów i koleżanek, i ni mniej ni więcej rzuca dowód na ladę, a tam ognistymi literami jak byk stoi: DATA URODZENIA: 12.06.1997. Osiemnaście ma? Ma. Ani be, ani me, ani ,, dzień dobry", ani nawet ,,pocałuj mnie w dupę". Tylko ,,Ten z wystawy.". A szesnastolatki wokół leją w majty z wrażenia. Sytuacji takich miałam bez liku, na moich oczach też taki numerant konsultował się z widocznie młodszym kolegą ,,to jakiego chcesz?". Ale na pytanie o dowód wciska mi, że przecież on kupuje i to dla niego! Bezczelność osiągnęła swoje wyżyny kiedy jeden z nich na moich oczach brał od kolegi pieniądze, a mi wciskał, że kolega nosi jego portfel. Trzeci tydzień z rzędu szukam w kodeksach i ustawach jakiejkolwiek wzmianki na temat możliwości wylegitymowania ich wszystkich. Bo odmówić co prawda mogę, ale kończy się to zazwyczaj telefonem do szefa, który najwyraźniej nie widzi w takich sytuacjach nic złego.
NUMER PIĘĆ: NOCNY MAREK
No może nie taki znowu nocny, ale cały dzień biedak nie miał czasu wybrać się na zakupy, więc wpada do mnie o godzinie 20:45. Nie mówię tu o ludziach, którzy ewidentnie przychodzą po pracy, załatwiają co mają załatwić i do widzenia. Mówię o osobach, które w poważaniu mają, że galeria, a wraz z nią i ja, pracuje do godziny 21 i dokładnie kwadrans przed zamknięciem spacerowym krokiem wchodzą głównie, żeby pooglądać, bo może akurat reklamy na Polsacie, a on ma blisko. Ten klient to postrach wszystkich tutaj pracujących. Jemu naprawdę nigdy się nie spieszy, a fakt, że Ty potem będziesz musiał zostać godzinę dłużej, żeby zrobić całe rozliczenie i zamknąć dzień, obchodzi ich tyle, co zeszłoroczny śnieg. Może nie byłoby to takie frustrujące gdyby nie fakt, że pracuję tu dziennie dwanaście godzin. Dwanaście długich godzin. Dość czasu, żeby przyjść i obejrzeć cały posiadany przeze mnie towar kilka razy. Chociaż lepsi są Ci, którzy po obejrzeniu towaru, wybierają się do samochodu po pieniądze i NIGDY NIE WRACAJĄ. A ja tu siedzę jak ogłupiała zastanawiając się ,, Zamykać czy czekać, bo może jaśniepan się pojawi?"
Właściwie jest tego więcej, ale i tak się rozpisałam. Oczekuję komentarzy, w których ktoś mi wyrzuci, że narzekam bez sensu, że się czepiam i parę innych takich. Nie, nie jest to moja pierwsza praca. Nie, nie jestem zła, że w ogóle muszę pracować. Nie, to nie jest tak, że przeszkadza mi to wszystko, bo muszę tam siedzieć i bla bla bla i co tam jeszcze. Nie miałabym za to nic przeciwko, żeby takiej pracy spróbował każdy w jakimś momencie swojego życia. Byłoby mi o wiele łatwiej gdyby każdy z tych typów musiał kiedyś zmierzyć się z samym sobą. OT CO!